20 marca 1988 roku koszykarze Górnika Wałbrzych zdobyli swoje ostatnie Mistrzostwo Polski. O tej dacie pamiętał między innymi Klub Kibica "Biało-Niebiescy", który na meczu ze Śląskiem Wrocław (2008r.) zaprezentował flagę sektorówkę ze złotym wieńcem w środku którego była cyfra 20. Wszyscy, którzy zastanawiali się jaka to okazja, to już wiedzą :)
Dzięki inspiracji i ogromnej pasji wiernej kibicki naszego Górnika Wałbrzych Grażyny Kuleszy Szypulskiej powstała osobna stronka www.rok1988.gornik.walbrzych.pl (za ubogą jakość graficzno-techniczną z góry przepraszam), na której oczami Grażyny możemy prześledzić, wspomnieć to co działo się 20 lat temu!
Grażyna Kulesza Szypulska
20 lat później....
Zdobycie drugiego tytułu Mistrza Polski przez koszykarzy mojego Górnika Wałbrzych było dla mnie najważniejszym sportowym wydarzeniem dotychczasowego życia. Uczestniczyłam w nim osobiście, mimo iż od lat mieszkałam na "dalekim wschodzie". Spróbuję Wam wszystko opisać, czytajcie, jeśli się nie zanudzicie...
cz. I
Późny wieczór 12 marca 1988 roku...Samotna matka Polka nareszcie ma chwilę wytchnienia. Dzieci śpią, gary wymyte, chata posprzątana, nawet pranie poprasowane.
Czerwonym przyciskiem włączyłam czarno-biały telewizor. Nastawiony był na "jedynkę", (wtedy były tylko dwa programy), może być, zaraz podadzą wiadomości sportowe, zobaczymy jak tam mój "Górnik" w pierwszym meczu o mistrzostwo Polski. Eeeee, na pewno dostanie w tyłek od Gwardii, Hala Ludowa i Wrocław to zawsze ciężki teren dla naszych. I jakim cudem walczy o pierwsze miejsce? Nie wiem. Nie śledziłam w tym sezonie na bieżąco poczynań ziomali z Wałbrzycha, miałam inne, niestety smutniejsze sprawy na głowie. Nieważne, ważne, że znowu są na szczycie, no prawie na szczycie.
I z takim oto nastawieniem, bez wiary i nadziei, zmęczona trudną codziennością, kłopotami, problemami i wszystkim co sprzyja depresji patrzyłam w ekran telewizora i słuchałam wiadomości.
"Sensacja we Wrocławiu! W pierwszym meczu o mistrzostwo Polski w koszykówce mężczyzn Gwardia uległa na własnym parkiecie Górnikowi Wałbrzych!"
Nie, to niemożliwe. Zaraz, zaraz ....o tytuł gra się do trzech zwycięstw...... pierwszy mecz u drużyny wyżej stojącej w tabeli...... teraz dwa u siebie...jeśli pierwszy wygrali...to wystarczy teraz...
Powoli Grażyna, może źle usłyszałaś, może ci się przyśniło, kładź się do łóżka, jutro wszystko się wyjaśni - pogadałam sama do siebie. W końcu telewizja kłamie, wiadomo - ostatnie tchnienia komuny.
Następnego dnia rano ostrym dzwonkiem do drzwi obudziła mnie mama.
- Słyszałaś? - zapytała wchodząc.
Zatem nic mi się wczoraj nie przesłyszało i nie przewidziało. Mama też była kibicem i też oglądała wiadomości sportowe. Teraz stała w przedpokoju i patrzyła na mnie:
- No dobrze, jedź - odszyfrowała moje myśli.
W 1982 roku nie mogłam jechać do Wałbrzycha na finał ligi. Klęłam wówczas jak szewc, ale co zrobić. Nawet nie wiecie, jak bardzo marzyłam o tym, by jeszcze w swoim życiu zobaczyć Górnika zdobywającego mistrzowski tytuł i to w Wałbrzychu! W marcu 1988 roku byłam na urlopie wychowawczym i nie było żadnych przeszkód, by wyjechać.
Przy śniadaniu nastąpiło ustalanie spraw oczywistych czyli czy dzieci do babci, czy babcia do dzieci, kiedy wyjazd, kiedy powrót, co zostawić w lodówce, a co kupi babcia...
O przebiegu meczu dowiedziałam się dopiero we wtorek z "Przeglądu Sportowego" . Młodym wyjaśniam - intenetu nie było, a "Przegląd " docierał do Łomży z jednodniowym opóźnieniem. Do tego trzeba było wstać wcześnie, żeby go otrzymać w kiosku. Towar był chodliwy i nie wystarczało go dla wszystkim. Zatem we wtorek skoro świt pobiegłam do jedynego na moim nowym osiedlu kiosku i wracając czytałam relację. No nie - zagotowało się we mnie. Co ten (teksty niecenzuralne w domyśle - redaktor) sobie myśli! Gdy na schodach dobrnęłam do końcówki - o mało mnie nie trafił ....To ja odzyskałam nadzieję na lepsze jutro, to moje życie stało się ponownie kolorowe i radosne, to ja jadę do Wałbrzycha, a ten mi takie rzeczy wypisuje? Mama też była oburzona komentarzem "Przeglądu" . Od tego momentu byłam już pewna - Górnik będzie mistrzem Polski. A co mnie wnerwiło - poczytajcie sami. (A jeśli nie domyślicie się, poczekajcie do końca mojej opowieści....)
Mecz piłki nożnej, o którym pisze red. Bazylow to mecz I ligi pomiędzy Górnikiem Wałbrzych a Górnikiem Zabrze 1:1.
Cz.II
Do Wałbrzycha dotarłam w piątek skoro świt. Tradycyjnie wysiadłam na dworcu Wałbrzych Miasto i ziewając (takie były czasy, że człek mógł bezpiecznie podrzemać w pociągu) wsiadłam w autobus linii "0", by dojechać na swoje rodzinne Nowe Miasto. Na dobre obudził mnie dialog mężczyzn zmierzających prawdopodobnie do pracy.
- Wygramy, nie ma sprawy.
- Nie wiem, Wrocław tak łatwo nie popuści.
- Co ty tu .....Tytuł mamy już w kieszeni.
- Chłopaki dadzą sobie radę, kibice też. Zgnieciemy ich.
- Słyszałem, że biletów już nie ma.
- Ja już mam.
Nie ma biletów...Lekki dreszcz przeszedł mi po ciele...Trzeba natychmiast lecieć do klubu...
Chrzestny, u którego tradycyjnie zatrzymywałam się podczas pobytu w Wałbrzychu, nie był zaskoczony moim przyjazdem:
- A nie mówiłem, że przyjedzie! - krzyknął do cioci widząc mnie w progu drzwi. - Takiego meczu nie odpuściłaby sobie.
- Meczów wujku, meczów, są dwa.
Jeśli moja rodzinka, która zupełnie nie interesowała się sportem, wiedziała o ważnych dla Wałbrzycha meczach, to znaczy, że wiedział o nich cały Wałbrzych i cały Wałbrzych mocno je przeżywał.
Po śniadaniu szybko pobiegłam do siedziby klubu. Mieściła się wówczas przy ulicy Szopena, w budynku, który obecnie jest remontowany wraz z halą lekkoatletyczną. Mówiąc wszystkim "Dzień dobry" wkroczyłam do jednego z klubowych pokoi. Strzał w dziesiątkę. Zastałam trzech kolegów mego nieżyjącego taty. Podobnie jak rodzina, nie byli zdziwieni moim przyjazdem.
- Podobno biletów już nie ma...
- E tam bilety, trzeba ciebie jakoś przemycić na halę i tyle - postanowili panowie.
Po krótkiej naradzie otrzymałam instrukcje, jak mam zachować się w czasie przemycania i po przemyceniu. Aha, a w razie wpadki mam powiedzieć, że się nazywam Kulesza, to nazwisko w 1988 roku jeszcze w "Górniku" coś znaczyło.
Cz. III
Nadeszła upragniona sobota 19 marca. Już dwie godziny przed meczem kręciłam się wokół hali OSiR-u czekając na znak w celu przemycenia mnie na mecz. Przed wejściem do hali, od strony PKS-u, zbierali się już kibice w biało-niebieskich szalikach. Ach, co to były za szaliki! Większość to "pasiaki" wykonane własnoręcznie przez ...jak podejrzewam.... mamy, siostry, dziewczyny, żony....Nie wyobrażam sobie, aby młodzi panowie sami dziergali je na drutach. Nikt nie narzekał na napis, bo go nie było, nikt nie biadolił na cenę, bo wystarczyło spruć stare swetry, by wykonać nowy szalik. Najważniejsze były klubowe barwy zawieszone na szyi. Część zawisła potem na balustradach balkonów i stanowiła wspaniały element dekoracyjny hali.
Podczas tegorocznej telewizyjnej transmisji Tomasz Jankowski wspominał mecze w wałbrzyskiej hali. Mówił o balkonach i "zwisających" z nich kibiców, tak jakby mieli runąć zaraz na boisko. Nie wpływało to pozytywnie na zawodników przyjezdnych. Nie dziwię się. W 1988 roku dwa zapełnione balkony musiały tak właśnie oddziaływać na drużynę gości.
Na półtorej godziny przed meczem, drzwiami od ulicy zostałam wpuszczona do praktycznie pustej hali. Kazano mi szybko iść "tam na koniec", żeby nie rzucać się w oczy. Zajęłam miejsca tuż przy linii końcowej boiska. Na krzesełko powiesiłam kurtkę. Ale bądź tu człeku mądry, nie rzucaj się w oczy w pustej hali....Na szczęście również wtedy rozpoczęto wpuszczanie kibiców. Na moich oczach hala zapełniała się. Oczywiście najpierw weszli najwierniejsi i najgłośniejsi - zajęli stojące miejsca na balkonach. Obok zwisających szalików, na środku balkonu pojawił się transparent "Nie chcemy Kuchara i jego koncepcji dwóch silnych klubów". Powód? Wtedy dla wszystkich był jasny - ówczesny trener reprezentacji i były trener koszykarzy Górnika (na przełomie lat 70/80) - Andrzej Kuchar zaproponował, aby w dwóch klubach skupić najlepszych zawodników i oprzeć na nich pracę z reprezentacją. Oczywiście Górnik nie należał do "wybrańców". Kibice zareagowali natychmiast, tym bardziej, że plotki głosiły, iż trener zjawi się osobiście na meczu... Zjawił się. Usiadł tuż przy sędziowskim stoliku, naprzeciwko transparentu. Kiedy robiłam mu zdjęcie, odwrócił głowę. Na szczęście moja migawka była szybsza i udało mi się utrwalić profil trenera.
Hala wypełniona była po same brzegi, krzesełka wokół mnie też były zajęte. Jak podała ówczesna prasa - widownia liczyła TRZY TYSIĽCE osób. Mimo iż wokół mnie siedzieli nieznani mi osobiście ludzie, o zbliżającym się meczu rozmawialiśmy swobodnie. Wiadomo, ta sama rodzina - kibice.
I wreszcie godzina "0" - zawodnicy wyszli na rozgrzewkę, a o 17.00 rozpoczął się drugi mecz o mistrzostwo Polski. Nikt chyba nie spodziewał się, że będzie miał taki przebieg, jaki miał.
Jedynie w pierwszych minutach Gwardia próbowała nawiązać równorzędną walkę z naszymi. Szybko zrezygnowała, widząc, że niczego nie wskóra. Nas KS był nie do przejścia. Wrocławianie odpuścili. Postanowili oszczędzać siły na niedzielę i tym samym pozwolili górnikom na przeprowadzenie sparingu przed najważniejszym, niedzielnym meczem.
Nastrój na trybunach był iście piknikowy, ale w pozytywnym znaczeniu. Biliśmy brawa, krzyczeliśmy, żartowaliśmy z niemocy gwardzistów, nawiązywaliśmy nowe znajomości...Fajnie było. Wynik też był fajny 129:82. Totalna masakra koszykarzy ze stolicy Dolnego Śląska.
Podczas tego meczu poznałam Dankę, od tamtej pory utrzymujemy ze sobą kontakt i ciągle wspominamy dwa cudowne dni spędzone w hali przy Wysockiego. Wychodząc z hali nie byłyśmy jednak "pijane" zwycięstwem. Za dobrze znałyśmy się na koszykówce , by nie wiedzieć, że w niedzielę zapowiada się horror. Wrocław tak łatwo nie odpuści.
Po wielu latach, jako kierownik III ligowej drużyny koszykówki, podejmowałam w Łomży zespół Szkoły Mistrzostwa Sportowego z Warki. Jeden z trenerów wydawał mi się znajomy, ale tylu ludzi związanych z koszem znałam i widziałam, iż nie próbowałam nawet odszukać w pamięci kiedy i gdzie zetknęłam się z panem z Warki. Rozmawialiśmy o naszych miłych koszykarskich chwilach. Oczywiście moim popisowym tematem był rok 1988. Podzieliłam się wówczas refleksjami na temat taktyki Gwardii w pierwszym meczu, iż był to błąd, należało walczyć do końca, a nie oszczędzać się i pozwolić Górnikowi na przeprowadzenie sparingu. Mina mego rozmówcy zmieniała się, uprzejmy uśmiech powoli znikał z twarzy. No tak , teraz już wiedziałam z kim rozmawiam. To był Krzysztof Walonis - trener Gwardii 1988...
profil trenera Kuchara (trzeci z lewej), drugi z lewej - Leon Klonowski były koszykarz Górnika, ówczesny kierownik drużyny.
W niedzielę 20 marca hala zapełniła się szybciej niż w sobotę. Miałam wrażenie, iż zwiększono w hali liczbę "porządkowych" (dzisiejsza ochrona). Pod halą w kilku radiowozach zainstalowała się ówczesna milicja.
Zajęłam to samo miejsce. Ludzi wokół siebie już znałam, wszyscy byliśmy już na "ty" bez zbędnych formalności. Zauważyliśmy, że pojawił się człowiek z kamerą. "O, telewizja przyjechała, tak na wszelki wypadek, gdyby dziś był koniec rozgrywek" - ironizował jeden z sąsiadów. Rzeczywiście, w sobotę nikogo z kamerą nie było...Zjawił się też przedstawiciel PZKosz, z medalami złotymi i srebrnymi: "A jednak zdążyli wybić" - dodał drwiąco kolejny kibic. W Polsce nikt nie wierzył, że wygramy. Nikt, oprócz nas - trzech tysięcy kibiców i wielu na zewnątrz hali.
Mecz rozpoczął się o 16.00. W niczym nie przypominał sobotniego. Przez cały czas trwała równa walka. "Graliśmy" razem z zawodnikami. Chwilami miałam wrażenie, że od ilości decybeli wydobywających się z gardeł, hala zawali się. Do przerwy prowadzimy 48-35. Niby dużo, ale widząc przebieg meczu zdajemy sobie sprawę, że wszystko jeszcze może się przydarzyć. Nikt jeszcze nie świętuje.Na 12 sekund przed końcową syreną jest już tylko 77:76. Emocje sięgają zenitu. Fauluje wrocławianin. Nasi wyrzucają piłkę z linii bocznej. Chwyta ją Tadek Reschke...O! Kochani znajomi mego ojca! Ale mieliście nosa każąc mi siadać "na końcu hali" ! Tadek z piłką jest tuż przy mnie! Mam wrażenie, że czuję jego oddech, na pewno widzę twarz - skupioną, pełną powagi. Patrzy prosto w oczy swym rywalom. Zaczyna spokojnie kozłować na swojej połowie. Piłka posłusznie odskakuje od dłoni, uderza o parkiet i wraca do koszykarza. Zerkamy na zegar. Zaczynamy odliczanie...6,5,4,3,2,1!!!!!!!KONIEC!!!!!
Kibice siedzący przy boisku biegną w stronę zawodników. Ja oczywiście też. Docieram do Tadka. Udaje mi się rzucić na szyję ponad dwumetrowego mężczyzny. Które z nas było wówczas bardziej szczęśliwe? Chyba płakaliśmy oboje. Nagle strzelił szampan. Niezastąpiony kierownik drużyny, wałbrzyszanin wierny Górnikowi, były zawodnik - Leon Klonowski też wierzył w zwycięstwo. Szampan grzał się w torbie, był ciepły i znakomicie się pienił. Zawodnicy, niczym mistrzowie formuły pierwszej, oblewali nim siebie i kibiców. Poczułam, że moje słone łzy radości stały się słodkie. Posmakowałam mistrzowskiego szampana. Miałam mokrą twarz, zwłaszcza grzywkę.
Trener Jan Lewandowski powędrował oczywiście na ręce swych podopiecznych, kibice śpiewali "Sto lat", a potem zapytali trenera reprezentacji "Kuchar, co ty na to?". Odpowiedzi nie otrzymali.
Wręczanie medali odbyło się na środku boiska. Kibiców poproszono o opuszczenie placu boju, "porządkowi" utworzyli krąg. Wyciągnęłam aparat fotograficzny. Mój "Zenith" wyglądał na profesjonalny, zatem ja wyglądałam na dziennikarkę. I tak oto dostałam się do zaczarowanego kręgu. Patrzyłam na wielką chwilę i udało mi się ją utrwalić na kliszy. Tym razem łzy wzruszenia cisnęły mi się do oczu. Dla takich chwil warto było pozostać wiernym Górnikowi, kibicować z odległości 600 km, pokonać te kilometry, by przeżyć największą radość swego sportowego życia.
Rozgrzewka: Kozłowski, tyłem Kiełbik.
Rozgrzewka: od lewej Buczkowski, Krzykała, Anacko, Żywarski.
Jarek Ludzia ze złotem, oczekuje Tadek Reschke i Staszek Anacko.
PRASA:
Cz. IV
Po powrocie do Łomży nastał czas opowieści i troski o pamiątki z niezwykłego wydarzenia. Wklejając artykuły, wywołując zdjęcia - opowiadałam mamie i swoim małym dzieciom o najpiękniejszym dniu swego sportowego życia. Na honorowym miejscu powiesiłam plakat, który zabrałam z jednego ze sklepów na Słowackiego. Wszystko, jak widzicie, przetrwało całe dwadzieścia lat i na pewno przetrwa jeszcze więcej.
Nadszedł też czas rozrachunku z "Przeglądem Sportowym". Napisałam list, którego fragmenty zacytuję. (Kopia listy pisana przez "kalkę" też jest starannie przechowywana).
"(...) Zakończyły się rozgrywki ligi koszykarzy i mistrzem Polski, ku rozpaczy "PS" i jego specjalisty od kosza - red. Bazylowa zdobył "Górnik" Wałbrzych. Nie rozumiem jednak postawy "PS" w stosunku do nowo kreowanego mistrza. O ile się orientuję "PS" jest pismem ogólnopolskim czyli mówiąc górnolotnie - centralnym organem prasowym polskiego sportu. (...) Tymczasem po relacji z pierwszego meczu pomiędzy "Gwardią" a "Górnikiem" doszłam do wniosku, że "PS" jest gazetą tylko wrocławską, bo gdyby był dolnośląską, komentarz byłby zupełnie inny.
Red. Bazylow już na początku rozpacza, że "żurnaliści" siedzieli za ławką wałbrzyszan. (...) Pan ze stolicy czuje się obrażony, że akurat za "Górnikiem" go posadzono. Jasne, jeśli czuje się antypatię do jednej z drużyn, to lepiej w ogóle się z nią nie zadawać. A może lepiej zmienić dyscyplinę? (...) Ale czytajmy dalej, chociaż dalej jest tekst wyciskający łzy z oczu jak ta biedna "Gwardia" przegrała. Bo trudno przecież napisać, w jaki sposób ten paskudny "Górnik" wygrał. Tak oto "obiektywna" relacja "PS" dotyczy wrocławian. Aż kipi w niej od tendencyjności i wyraźnego podziału na tych, których lubię i tych, co mi za przeproszeniem - wiszą. Aby dobitnie podkreślić swój osobisty stosunek do poszczególnych drużyn, wysłannik "PS" ogłasza całej Polsce, że nie odwołuje hotelowej rezerwacji we Wrocławiu, bo "Gwardia powinna lepiej wypaść w sobotę i niedzielę" czyli tłumacząc z polskiego na nasze "Gwardia trzymaj się - PS jest z tobą!". Chwila, moment, czy tak powinno wyglądać sprawozdanie z meczu? (...)
Popatrzmy na relację z meczy z Wałbrzycha. Już takie ręce i nogi to ma, bliższe prawdy. Ale brak w nim owych "osobistych wtrętów", jak w pierwszej relacji. Nawet nie wiadomo, czy człowiek tam był, czy też pisał ze słuchu (czyli po rozmowie telefonicznej).
No i cóż, szanowny organie prasowy? Faworyt zawiódł, dziennikarz wyszedł na ...A wystarczyło tylko być bardziej obiektywnym...Mam nadzieję, że kiedyś się spotkamy, może za rok w Wałbrzychu?
Kiedy wrzuciłam list do skrzynki, ulżyło mi. Minęło trochę czasu, a tu nagle, niespodziewanie otrzymałam od "PS" odpowiedź! Napisał do mnie sam ówczesny naczelny - Łukasz Jedlewski, do listu dołączył numer gazety, a w nim artykuł o moim "Górniku".
Redaktora Jedlewskiego poznałam osobiście rok później w Warszawie na meczu "Górnika" z "Legią". Próbowałam mu przypomnieć swój list i jego odpowiedź. Nie pamiętał. Ale ...
- Odpisałem Pani? - upewniał się. - To znaczy, że sprawa była ważna.
Siedzący obok mnie ówczesny "przeglądowy" spec od NBA - Andrzej Skwirowski cicho dodał:
- Jeśli naczelny odpisał, to list musiał zrobić wrażenie. Miałaś w nim rację.
Tak oto honor Górnika został uratowany!